Kiedy wpier sloik dzemu.
Nie wiedzialem nic o tym nigdy, nie, 
Lecz ten dzem zadzialal mnie
W glowie.
Na Bemowie, 
Kiedy wsiadalem do samolotu
Widzialem pare dzikich kotow.
Wyskoczyly za mna I zaczely grac, 
A ja na to I'm - idzcie spac.
Wymyslilem I uzylem, 
I stworzylem to, co marzylem.
Mialem wszystko, lecz nic nie mam, 
Ale to powstanie jakas wielka wena.
Z tego nic nie bedzie, choc powstanie.
Jeden powie, drugi na niej
Powie jedno slowo, co ja wiem
I nie bedzie wokol zadnych sciem.
To jest dobre, 
Bo zycie sie rozciaga
I wena jest King Konga.
Jest wielka dziwna I nic nie mowi.
Moje zycie jest tak dla ludzi -
- grajace, usmiechajace I nic nie 'widziace'.
'Bede' sobie tworzyl, 'bede' sobie gral, 
'Bedzie' cos jechalo, powiem '€" tralala.
Wytworzymy wszystko, co ma byc.
I bedzie dobrze - dobrze zyc.
Na starosc mysle, na emeryturze, 
Zagrac sobie muze, a kiedy stchorze, 
To wypier c bede sobie z jakiejs scenki
I robil bede dziwne, ku a, dzwieki.
To bedzie, kurde, moj wielki koniec, 
Bo nie jestem Don Wasyl. I wszystko o niej.